20 grudnia 2007

Magia Świąt Bożego Narodzenia


Jako, że zbliżają się święta, które niosą z sobą wiele ciepła, radości i magicznego nastroju postanowiłam napisać kilka słów właśnie na ten temat. Mam nadzieję, że czytając o zwyczajach i obrzędach związanych z Bożym Narodzeniem poczujecie, że jest już tuż, tuż ..., a może i dowiecie się czegoś, na co do tej pory nie zwracaliście uwagi.
Boże Narodzenie to chrześcijańskie święto, obchodzone na pamiątkę narodzin Chrystusa w Betlejem. Cztery tygodnie poprzedzające to święto, to tzw. adwent, czyli czas oczekiwania. Jest to przypomnienie długiego okresu tysięcy lat, podczas których ludzie oczekiwali Odkupiciela, a jednocześnie przygotowanie się do świąt. W Polsce w czasie adwentu odprawiane są msze święte ku czci matki Jezusa, Maryi, tzw. roraty. Odprawia się je zazwyczaj bardzo wczesnym rankiem. Zgodnie ze zwyczajem idące na roraty dzieci niosą zapalone lampiony, które kiedyś miały znaczenie bardziej praktyczne niż dziś, gdyż oświetlały drogę. Adwent to również czas wewnętrznego wyciszenia, toteż katolicy nie uczestniczą w tym czasie w żadnych zabawach.
Gdy kończy się adwent, nadchodzi Wigilia (od łac.vigiliare - czuwać). Jest to dzień przed Bożym Narodzeniem. Kiedyś dopiero wtedy w domach pojawiała się choinka. Teraz już znacznie wcześniej strojne drzewka stawiane są w centrach handlowych, jak też w różnych miejscach miast. Nie uważam, że to jest dobry pomysł, ale to tylko moje zdanie na ten temat. Zwyczaj ubierania choinki przejęliśmy z Niemiec na przełomie XVIII i XIXw., zaś sama tradycja wywodzi się z VIIIw., gdy to św. Bonifacy kazał ściąć olbrzymi dąb, któremu cześć oddawali pogańscy Frankowie. Drzewo upadając, połamało wszystkie pobliskie drzewa. Ocalała jedynie mała sosenka. Święty przyjął to za znak, by młode zielone drzewko stało się symbolem Chrystusa i chrześcijaństwa. Odtąd świąteczna choinka symbolizuje nadzieję, długowieczność i moc, chroniącą przed złem. Nie bez znaczenia są zawieszane na niej ozdoby. Pamiętam, że w moim rodzinnym domu na pachnącym drzewku pojawiały się orzechy, jabłka, słodycze, a przede wszystkim z sentymentem wspominam nastrojowe światło świec, umocowanych na gałązkach choinki. Ale wracajmy do symboliki ozdób.


Lampki lub świece to przypomnienie o przyjściu na świat światłości, czyli Jezusa. Są symbolem ogniska domowego.
Gwiazda na wierzchołku to pamiątka gwiazdy betlejemskiej, a dzwonki to dobre nowiny i radość w rodzinie. Łańcuch jest symbolem węża kusiciela, ale też więzi rodzinnych. Jabłko wg dawnych wierzeń chroniło przed chorobami i pomagało w sprawach miłosnych. Jest symbolem wieczności, nieśmiertelności i mądrości. Orzechy miały zapewnić dobrobyt i energię życiową, natomiast aniołek był utożsamiany z opiekunem domu. Obecne choinki chyba znacznie odbiegają wyglądem od tych dawnych. Pojawiają sie na nich bombki o kształcie np. instrumentów muzycznych, kwiatów, bałwanków, czy też zwierząt, jednak, gdy odwiedzam rodziców ostrożnie biorę do ręki te "stare", przykurzone ozdoby, bo one przypominają mi te wszystkie nasze wspólne, szczęśliwe wigilie, moją siostrę, babcię Cecylię ...
Wigilia Bożego Narodzenia jest dniem szczególnym, w którym zapomina się o krzywdach, żalach, wybacza się błędy, wynikające z ułomności istoty ludzkiej. W tym dniu nie powinne mieć miejsca kłótnie, spory. Panujący na Śląsku zwyczaj, aby dzień Wigilii od samego rana być serdecznym, pracowitym i pogodnym związany był z przekonaniem, iż: Jaka Wigilia, taki cały rok. W tym dniu ludzie starają się zachować pewne zwyczaje. Obrzędy religijne mieszają się tutaj ze świeckimi. W rodzinach katolickich od rana obowiązuje post, tzn. nie spożywa się żadnych potraw mięsnych. Stół wigilijny nakrywa się śnieżnobiałym obrusem, pod który kiedyś wkładano siano, na pamiątkę tego, na którym przyszedł na świat Jezus. Na stole stawia się krzyż, białe świece oraz kładzie Pismo Święte i opłatek. Do uroczystej kolacji zwykło się zasiadać tuż po pojawieniu się na niebie pierwszej gwiazdki, na pamiątkę tej, która prowadziła Trzech Króli i pasterzy do betlejemskiej stajenki. Rozpoczynał ją zazwyczaj pan domu modlitwą, czytaniem fragmentu Ewangelii wg św. Mateusza lub Łukasza dotyczącego narodzin Jezusa i to on pierwszy podawał opłatek, by cała rodzina mogła złożyć sobie życzenia, odłamując po kawałku.
Jego nazwa pochodzi z łac. oblatum, czyli dar ofiary.Jest to bardzo wzruszający i uroczysty moment, gdyż opłatek jest symbolem zgody i pojednania. Ten kawałeczek mistycznego chleba anielskiego, jak nazywany jest opłatek, to tak naprawdę pierwszy pokarm wigilijnej wieczerzy. Jest to ten sam, którego używa się w misteriach kościelnych. Piecze się go ze starannie przesianej mąki pszennej z dodatkiem czystej wody (bez drożdży). To symbol chleba, którym dzielono się od najdawniejszych czasów na znak braterstwa i jedności. Oprócz opłatka białego piecze się także kolorowe, przeznaczone dla zwierząt domowych i bydła.Te cieniutkie płatki chleba pszennego dotarły do Polski w XVw.
Choć tradycja łamania się opłatkiem pochodzi z pierwszych wieków chrześcijaństwa, obecnie jest to zwyczaj prawie wyłącznie polski, spotykany na Litwie, Ukrainie i we Włoszech.
Gdy już wszyscy złożą sobie życzenia można zasiąść do stołu, na którym zależnie od regionu pojawiają się różne potrawy. Nie powinno się wstawać od stołu w trakcie posiłku (oprócz osoby podającej do stołu), gdyż to źle wróży na przyszły rok. Każdej potrawy należy spróbować, by nie zabrakło jej nam w roku następnym. Liczba osób przy stole winna być parzysta, natomiast liczba potraw - nieparzysta. Tradycja nakazuje, by znalazło się jedno dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa lub też osoby, która w tym roku odeszła. Tego wieczoru nikt nie powinien być samotny, gdyż jest to czas radości.
Podczas wieczerzy wigilijnej wszyscy zachowują powagę. Uroczysty nastrój podkreślają palące się świece, czy też dźwięki kolędy. Nieraz potrawy świąteczne spożywane są w ciszy. Pamiętam, że będąc dzieckiem bardzo niecierpliwiłam się, patrząc na rodziców, którzy wręcz celebrowali te chwile przy wigilijnym stole. Razem z siostrą nie mogłyśmy doczekać się, aż wolno nam będzie wstać od stołu i zajrzeć pod choinkę. To oni nauczyli nas czerpać radość z dawania, czynienia dobra i dzielenia się ...
I choć od tej pory minęło już trochę czasu, siedząc przy wigilii, też zerkam pod choinkę. A tak przy okazji prezentów, dziwię sie, gdy czytam lub słyszę, że przynosi je Mikołaj. Przecież on ma swoje święto 6 grudnia, prawda? Ja dorastałam w przekonaniu, że wszystko, co znajdowałam pod świątecznym drzewkiem 24 grudnia, zostawiało tam nowo narodzone Dzieciątko.
W polskiej tradycji w zależności od regionu prezenty przynosi oprócz wspomnianego Mikołaja, aniołek lub Gwiazdor.
Są prezenty, które na długo pozostają w naszej pamięci. Dla mnie właśnie takim była gitara. Czekałam na nią dwa lata i w końcu, gdy znalazłam duże pudło pod choinką byłam bardzo uradowana. Rodzina musiała potem dzielnie znosić moje próby ujarzmienia tego instrumentu.
Jak nakazuje tradycja, druga część wigilijnego wieczoru przeznaczona jest dla wspólnego śpiewania kolęd. Myślę, że każdy ma swoją ulubioną. Dla mnie najpiękniejsza kolęda to "Cicha noc". Jej słowa i melodia są bardzo uroczyste i świetnie oddają nastrój tego wyjątkowego wieczoru. Swoją drogą ciekawa jestem ilu z Was zna słowa więcej niż jednej zwrotki najpopularniejszych kolęd polskich.
Ukoronowaniem tego wieczoru jest Pasterka. Ta uroczysta msza św. odprawiana jest o północy z 24 na 25 grudnia na pamiątkę wędrówki pasterzy do Betlejem, którzy zdążali tam, by powitać nowo narodzonego Jezusa. Rozpoczyna się w ciemności. Dopiero, gdy zegar na wieży wybija północ zapalają się wszystkie światła, a w świątyni rozlega się wesołe "Gloria".
W czasie świąt Bożego Narodzenia obok choinki stawia się w polskich domach szopkę, która symbolizuje stajenkę betlejemską. Tradycja budowy szopek wywodzi się z Włoch, a jej twórcą był święty Franciszek z Asyżu. Największą sławą w Polsce i na świecie cieszą się szopki krakowskie.
Co roku w pierwszy czwartek grudnia pod pomnik A. Mickiewicza, niedaleko Kościoła Mariackiego, przybywają twórcy szopek, by zaprezentować swoje dzieła, nad którymi trudzili się przez cały rok. Następnie można je oglądać w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, które jest organizatorem corocznych konkursów na najpiękniejszą szopkę. Pierwszy raz miałam okazję podziwiać krakowskie szopki jako mała dziewczynka. Myślę, że już wtedy narodziła się moja fascynacja Krakowem, do której przyczynił się widok kolorowych makiet ustawionych wokół pomnika naszego wieszcza.
Pierwszy dzień świąt zazwyczaj spędza się w gronie rodzinnym. Jest to czas odpoczynku, śpiewania kolęd. Natomiast drugi dzień przeznaczony jest na odwiedziny u krewnych i znajomych.
Na święta Bożego Narodzenia czekamy cały rok, ale nie zawsze i nie dla wszystkich są one wesołe, radosne. Pomyślmy w tym dniu o tych, którzy samotnie zasiądą do wigilii, o tych, którzy cierpią niedostatek i o tych, którzy płaczą po stracie kogoś bliskiego. W życiu tak już jest, że jeden się weseli, a drugi płacze. Jeśli możemy, zaprośmy do siebie kogoś, kto nie powinien być sam w taki dzień. W ten sposób sprawimy, że magia tego jedynego w swoim rodzaju wieczoru zawita do naszych serc niosąc im pokój i ciepło. Łamiąc się opłatkiem patrzmy sobie w oczy i bądźmy szczerzy w swych życzeniach, tylko wtedy będą one miały moc spełnienia. Pielęgnujmy w sobie ten płomień miłości, nie pozwólmy mu zgasnąć. Dzielmy się nim jak chlebem ...
Życzę Wam spokojnych i prawdziwie radosnych świąt spędzonych wśród życzliwych sobie ludzi, przy pachnącym lasem drzewku i melodii pięknych kolęd ...

4 grudnia 2007

Pszczyna, zamek

W podtytule tego bloga zapraszam Was w moje "magiczne miejsca". Takimi właśnie są m.in. zamki, pałace i malownicze ruiny. Jako, że lubię podróże, te bliższe i te dalsze, więc gdy tylko mam okazję, tak planuję ich trasę, by móc nacieszyć oczy harmonią kształtu, kunsztem budowniczych, poczuć delikatny powiew czasów, gdy budowle te przeżywały swoją "młodość". Zastanawiam się, co pokazać w pierwszej kolejności. Może Pszczynę?
Nazywana jest perłą Górnego Śląska. Leży na południu województwa, otoczona lasami, nad rzeką Pszczynką. Posiada wspaniałe walory turystyczne i rekreacyjne. Jej uroda i bogata historia sięgająca początków Polski, Piastów sprawiają, że o każdej porze roku można tu spotkać ludzi, spacerujących uliczkami pszczyńskiej Starówki, która zachowała średniowieczny układ przestrzenny. Historia miasta sięga I poł. XIII w. (już wtedy prawdopodobnie posiadała prawa miejskie), natomiast pierwszy zamek powstał tutaj już w wieku XII.

Ilekroć dane mi jest odwiedzić Pszczynę, swe kroki kieruję najpierw w stronę rynku. Siadam na ławeczce, spoglądam na pięknie odnowione XVIII wieczne kamieniczki. Czasem przyglądam się mijającym mnie ludziom, próbując odgadnąć, jakie niosą z sobą emocje. Wiele można wyczytać z twarzy: złość, gniew, radość, smutek ...
Między średniowiecznym rynkiem, a dużym parkiem w stylu angielskim leży największa chyba atrakcja Pszczyny, sześciowiekowy zamek książęcy. Został zbudowany w drugiej połowie XIV w., ale potem jeszcze wielokrotnie go przebudowywano. Kolejnymi jego właścicielami byli: książęta cieszyńscy, węgierski magnat Aleksy Turzo (za jego panowania Pszczyna uzyskała status Wolnego Państwa Stanowego), książeta opawscy z czeskiej dynastii Przemyślidów, ród Promnitzów (dwa stulecia). W 1548 r. Pszczynę kupił biskup wrocławski Baltazar Promnitz i uczynił ją majoratem. Następnie do poł. XIXw. panował tu ród Anhaltów. Ostatni jego przedstawiciel, książę Henryk przekazał ziemię pszczyńską swemu siostrzeńcowi, Janowi Henrykowi XV, który pochodził z jednego z najbogatszych w Rzeszy Niemieckiej rodu Hochbergów. Podczas I wojny światowej przez dwa lata zamek był główną kwaterą wschodnich wojsk cesarza Wilhelma II. To tutaj 5 listopada 1916r. podpisano deklarację o utworzeniu zależnego od Niemiec Królestwa Polski. Po wojnie Hochbergowie chcieli uniknąć włączenia ich posiadłości do Polski. Podczas I Powstania Śląskiego w zamkowych piwnicach mieściło się więzienie dla powstańców, a Jan Henryk XV, ówczesny właściciel ziemi pszczyńskiej sam utworzył i wyposażył oddział do walk z nimi. Jednak w wyniku plebiscytu narodowościowego, Pszczyna znalazła się w granicach Polski. Miasto odwiedził wtedy marszałek J. Piłsudski. Podczas II wojny światowej miasto nie poniosło większych strat, jego zabytki ocalały. Armia Czerwona wkroczyła w jego granice 10 lutego 1945r, a w zamku umieszczono szpital, co nie miało negatywnego wpływu na budynek, ani też na jego wyposażenie.
Już 9 maja 1946r. zamek został częściowo udostępniony do zwiedzania. Stopniowo poszerzano ekspozycję. Do dziś zachowało się 80% oryginalnego wyposażenia wnętrz z przeł. XIX/XXw. Takich zamków - muzeów, prezentujących tak bogate wyposażenie w naszej części Europy jest niewiele, co docenione zostało przez organizację Europa Nostra, zajmującą się ochroną europejskiego dziedzictwa kulturowego i środowiska naturalnego.

17 listopada 2007

Tychy - kościół pw. św. Marii Magdaleny



W poprzednim poście wspomniałam o pierwszym tyskim kościele pw. św. Marii Magdaleny, stojącym na wzniesieniu powyżej kiedyś stawu, a obecnie Rynku na Starych Tychach (jak mówi się potocznie). Nie mogę nie wspomnieć o przypadającym w tym
roku jubileuszu tej świątyni, ale może najpierw kilka faktów historycznych...



Pierwszy kościół w Tychach wzniesiono w 1480r., w miejscu, w którym ul. Starokościelna łączy się z Aleją Bielską.

Był on niewielki, z bali sosnowych, o skromnym wnętrzu. Prawdopodobnym jest usytuowanie w pobliżu cmentarza zw. kościeliskiem. Istnienie kościoła i parafii potwierdza informacja z 1529r. wpisana do "Księgi oszacowań" powstałej na polecenie biskupa krakowskiego.


Wzmianka o nowej, także drewnianej świątyni z dwoma dzwonami, powstałej już na wzgórzu nad stawem pochodzi z maja 1628r. 28 lipca 1764r. Papież Klemens XIII nadał pielgrzymom przywilej uzyskiwania odpustów w kościele w święto św. Marii Magdaleny. Nowa murowana świątynia została poświęcona 3 listopada 1782r.. a więc 225 lat temu. Niestety niedługo potem gwałtowna burza spowodowała duże szkody (m.in. wieży), których usuwanie trwało do 1796r.
Na przełomie 1831/32 w przysiółku Glinka wybuchła epidemia cholery, w wyniku której zmarły 33 osoby. By uniknąć rozprzestrzeniania się choroby kościół został zamknięty na 7 miesięcy. 15 czerwca 1840r. rozległ się dźwięk nowych dzwonów, a w 1954r. rozpoczęto budowę solidnego, murowanego ogrodzenia.


Kościół był za mały, by pomieścić wszystkich parafian, toteż w kwietniu 1906r. wyburzono część budynku, a już w maju 1907r. poświęcono powiększoną o 60% świątynię.
W 1929r. starą wieżę zastąpiono nową.
W tym roku mija 100 lat od poświęcenia kościoła pw. św. Marii Magdaleny po przebudowie. Prace mające na celu przygotowanie kościoła na uroczyste obchody tej szczególnej rocznicy obecny proboszcz rozpoczął trzy lata temu. Pracy było sporo, poczynając od osuszenia fundamentów, wymiany sieci elektrycznej i montażu ogrzewania podłogowego po wymianę posadzki i odświeżenie wnętrza. Zupełnie nowy wygląd zyskało prezbiterium.
Główne uroczystości rocznicowe odbyły się 3 listopada.
Oto kilka zdjęć kościoła wykonanych jeszcze przed remontem...

Wcześniej, bo 2 września, na pamiątkę wizyty marszałka Piłsudskiego oraz generałów: Szeptyckiego i Horoszkiewicza w Tychach , która miała miejsce 28 sierpnia 1922r., na Rynku odbyła się rekonstrukcja zdarzeń sprzed 85 lat, rozpoczynająca obchody Tyskiego Roku Historycznego. Na ogrodzeniu najstarszego tyskiego kościoła odsłonięto tablicę upamiętniającą symboliczne przejęcie Tychów przez Wojsko Polskie.


Miło było popatrzeć na przemarsz ułanów. Tyszanie świetnie współtworzyli tę inscenizację, m.in. wznosząc okrzyki: "Wiwat Piłsudski!".
Kościół pw. św. Marii Magdaleny nazywany jest "matką tyskich kościołów", gdyż przez wiele lat (do roku 1957) był jedynym obiektem sakralnym w rozbudowującym się, socjalistycznym mieście. Do dzisiaj z terytorium obejmującego za­sięg duszpasterski kościoła św. Marii Mag­da­le­ny w sposób bezpośredni lub pośredni po­wsta­ło 12 parafii.
Moje pierwsze osobiste wspomnienia wiążące się z tą świątynią i pobliskim cmentarzem pochodzą z dzieciństwa, gdy to razem z rodzicami i siostrą odwiedzałam groby moich krewnych. Szczególnie pamiętam opowieści mamy na temat jej rodziców, a moich dziadków, których niestety nie miałam okazji poznać, gdyż zmarli na długo zanim ja pojawiłam się na świecie. Jedyna babcia, którą mogłam cieszyć się przez dłuższy czas mego życia także znalazła miejsce spoczynku na przykościelnym cmentarzu. To ona nauczyła mnie różnego rodzaju robótek ręcznych, wierszyków, piosenek, opowiadała bajki m.in. o wodnikach, opisanych w poprzednim poście utopcach i Skarbniku. Z wielką ciekawością słuchałam jej opowieści o Tychach i ich mieszkańcach z początku XX wieku, przez powstania śląskie, mroczne lata II wojny światowej, a potem o szybkim rozwoju mego rodzinnego miasta. Od babci Cecylii wiem, że tuż przy głównym wejściu do kościoła znajduje się miejsce masowego pochówku ofiar tzw. moru, jak nazywano wówczas zarazę, czy też epidemię. Domy, których mieszkańców dosięgła śmiertelna choroba znaczone były białym krzyżem, jako ostrzeżenie, by nie zbliżać się do tego miejsca. Dziwi mnie, że w takim miejscu nie ma żadnej tablicy pamiątkowej, informującej co kryje ziemia po której ludzie nieświadomie przechodzą z kościoła na cmentarz.
Ilekroć mam okazję odwiedzić kościół i cmentarz, wstępuję w jego progi choć na chwilkę, by zastanowić się nad sobą i tą cienką granicą oddzielającą życie i śmierć.
Mogłabym tak pisać i pisać...ale pewnie dla mego czytelnika nie byłyby to aż tak ciekawe historie, by wytrwać i przeczytać je do końca. Dziś może nie jest to zbyt interesujący post dla wielu z Was, niemniej chciałam napisać go właśnie na taki temat.
Zdjęcia archiwalne pochodzą ze strony internetowej Parafii pw. św. Marii Magdaleny w Tychach oraz portalu miasta Tychy.



.

7 listopada 2007

Tychy - Stawy i utopce ...


Osada, jaką były początkowo Tychy wywodzi się ze średniowiecza. Wtedy to nad istniejącym do dziś Potokiem Tyskim zaczęły powstawać domy pierwszych mieszkańców. W okolicy tej niepozornej rzeczki było kilka stawów, w których hodowano ryby. Nad jednym z nich, na wzgórzu zbudowano pierwszy kościół pw. św. Marii Magdaleny, nazywany dziś Matką Tyskich Kościołów. Jego wieże przeglądały się w spokojnej tafli stawu. Od wzgórza z kościołem i otaczającym go cmentarzem oddzielała go tylko droga. W 1920r. staw został osuszony, a teren po nim przeznaczono na plac targowy. Wcześniej była tu jeszcze łąka, gdzie wypasano gęsi. Takie to były losy dzisiejszego Rynku, centrum obecnych tzw. Starych Tychów. W dzieciństwie przysłuchiwałam się z wypiekami na twarzy opowieści rodziców o ich przygodach wiążących się z wyprawami nad stawy. Dorośli przestrzegali, by dzieci nie chodziły tam same, gdyż zdarzały się tam dziwne przypadki. Często w rozmowach pojawiał się motyw "utopca", strażnika zamieszkującego staw. Tato podobno nawet widział jego przemykającą we mgle postać i ślady na bagnistym brzegu.


Utopiec zwany też "utopkiem" lub "utoplcem" wg wierzeń i przypowieści występujących na Górnym Śląsku i Śląsku Cieszyńskim był to demon wodny zamieszkujący jeziora, stawy i mokradła. Nieraz utożsamiany był z Wodnikiem. Utopcem mógł stać się człowiek, który zmarł gwałtowną lub samobójczą śmiercią, ale pod warunkiem, że nastąpiła ona przez utopienie w miejscu, w którym prąd jest słaby lub też nie ma go wcale. Były to zazwyczaj stawy, jeziorka, czy też oczka wodne. Stworzenia te zawsze starały się szkodzić ludziom, wciągając kąpiących się pod wodę lub też wabili ich rożnymi sposobami, by ci nie mogąc oprzeć się chęci wejścia do wody topili się sami. Ich wygląd nie był przyjemny dla oka. Niski, wręcz karłowaty wzrost, duża, czasem zupełnie łysa głowa, pokaźne odstające, spiczasto zakończone uszy. Czerwone lub żółte oczy, bezzębne usta, sina, zimna i pokryta śluzem skóra. Palce u nóg i rąk połączone błoną. Utopce lubiły płatać ludziom różnego rodzaju figle, takie jak spychanie z łodzi, wytrącanie wioseł z dłoni, plątanie sieci itp. Tak więc przechodząc wczesnym rankiem, czy też po zmierzchu nad stawem trzeba było mieć nie lada odwagę.

Dziś, stojąc u stóp kościoła, na Rynku, pomyśl, że w tym miejscu kiedyś było zupełnie inaczej...


29 października 2007

Tychy - Jezioro Paprocańskie


W różnego rodzaju sondażach tyszanie podkreślają, że lubią swoje miasto, bo jest "zielone". Na jednego mieszkańca przypada tu
taj ok.10 m kw. powierzchni zieleni miejskiej. Bliskie sąsiedztwo lasów dawnej Puszczy Pszczyńskiej sprawia, że przyjemnie się tutaj mieszka i odpoczywa. Miejscem, które najczęściej jest odwiedzane, szczególnie latem, są okolice Jeziora Paprocańskiego. Ciekawa jestem, czy znacie pochodzenie tego akwenu. Jeśli nie, to posłuchajcie ...
W 1703 r. nieopodal wsi Paprocany nad brzegiem rzeki Gostynki powstała kuźnica żelaza.W 1775 r. zbudowano tu pierwszy wielki piec, którego napęd stanowiło wielkie koło, poruszane siłą wody. By zapewnić stały jej poziom utworzono sztuczne jezioro, regulowane przez Gostynkę. W tym też roku hucie nadano imię syna ówczesnego księcia pszczyńskiego Fryderyka Erdmann Anhalt-tchen, Ludwiga. Hutę zamknięto w 1878 r., ale jezioro pozostało. Jego powierzchnia wynosi 130 ha, średnia głębokość- około 190 cm. Rozciągające się wokół lasy jak i park usytuowany nad jego północnym brzegiem prawie przez cały rok goszczą spacerowiczów, rowerzystów, wędkarzy, a latem dodatkowo wioślarzy i żeglarzy. Paprocański park jest też miejscem spotkań miłośników bluesa (Festiwal im. Ryśka Riedla - ostatni weekend lipca) oraz szant (festiwal Port Pieśni Pracy - koniec sierpnia).
Na terenie ośrodka wypoczynkowego można skorzystać z kąpieli słonecznej lub wykąpać się pod czujnym okiem ratownika. Do dyspozycji jest także wypożyczalnia sprzętu sportowego i pływającego, przystań wodna, pole campingowe i obiekty gastronomiczne. Jeśli ktoś preferuje czynny wypoczynek, może udać się na jedno z boisk np. do gry w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, czy też na kort tenisowy. Wstęp na teren ośrodka jest bezpłatny (oprócz festiwalu bluesowego).

W pobliżu jeziora znajduje się tzw. czakram, czyli tzw. "miejsce mocy". Wypływające stąd promieniowanie ma korzystny wpływ na organizm człowieka, działając nań energetyzująco, leczniczo i relaksująco. Jego właściwości magnetyczne przyspieszają regenerację. One to skłoniły bioenergoterapeutę Tadeusza Ceglińskiego do wybudowania tutaj Centrum Rehabilitacyjno-Leczniczego "Piramida". Ta niespotykana w swoim kształcie budowla jest odwzorowaniem piramidy Cheopsa w Gizie, tylko pięciokrotnie pomniejszona. Ma siedem kondygnacji naziemnych i jedną podziemną. To tzw. Podziemie Ozyrysa, znajdujące się najbliżej leczniczego czakramu.
W "Piramidzie" pozytywna geoenergia łączy się z energią kształtu, co w parze ze wspaniałym mikroklimatem panującym w okolicy przynosi świetne efekty. Miejsce to często gości m.in. sportowców (kadra piłkarzy), artystów i ludzi z pierwszych stron gazet. Przyjeżdżają tu by odzyskać zdrowie, energię i radość życia.



Jezioro Paprocańskie otoczone jest pięknym lasem. Jeśli dopisuje kondycja, można je obejść lub objechać na rowerze dokoła. Niedaleko plaży znajduje się kolorowy plac zabaw, to ulubione miejsce zabaw maluchów pod czujnym okiem rodziców. Gdy pogoda dopisuje jest tu gwarno i tłoczno, zwłaszcza w okresie wakacyjnym.

Ja na moje spacery wybieram wczesne godziny przedpołudniowe lub porę wieczorową. Wtedy jest tu tak spokojnie. Rankiem las budzi się ze snu. Promienie słońca łagodnie ślizgają się po lśniącej tafli jeziora, nad którą unoszą się mewy. Powietrze jest rześkie. Ścieżki okalające jezioro prawie puste. Czasem tylko mija mnie spokojnym truchtem ktoś na porannej przebieżce. Zdarza się, że spotykam na swej ścieżce kogoś, kto jak ja lubi samotne poranne spacery. Wymieniamy przyjazne uśmiechy i każde rusza w swoją stronę. Lubię przysiąść na pustej ławeczce i obserwować kołyszące się na wodzie kaczki, łabędzie ...


Wieczory nad jeziorem są zgoła inne, ale niemniej "klimatyczne" jak ranki. Słońce powoli zbliża się do linii lasu. Jego oblicze bywa wtedy złote, w odcieniu miedzi, różu, czy też czerwieni. Właśnie takie podoba mi się najbardziej. Przypomina mi wtedy kogoś delikatnego, wrażliwego, może trochę nieśmiałego, kto rumieni się tak uroczo. Cenię ludzi, którzy jeszcze potrafią tak reagować. Ale wracając do zmierzchu nad jeziorem, pięknie kładą się o tej porze cienie. Są coraz dłuższe i dłuższe ..., a słońce powoli chowa się w listowie rozłożystych dębów i wysokich olch.


Siadam sobie w pobliżu przystani i spoglądam na kołyszące się lekko żaglówki. Ich odbicia w pomarszczonej przez wiatr wodzie lekko drżą. Lubię takie zachody słońca, gdy dzień powoli ustępuje miejsca nocy, a n
a niebie pojawiają się srebrne siostry Księżyca...
Wybacz ten ton, ale nie potrafię mówić o klimacie tego miejsca w sposób beznamiętny.

Równie piękne są okolice jeziora zimą, gdy biały puch pokrywa wszystko białą szatą, a tafla jeziora pokrywa się w zależności od temperatury cieńszą lub grubszą warstwą lodu. Pamiętam zimę 2005/2006. Była bardzo mroźna i śnieżna. Można było bezpiecznie spacerować sobie środkiem zamarzniętego jeziora. Początkowo miałam obawy, czy lód nie załamie się. Najtrudniejszy był jak zawsze pierwszy krok. Potem, nawet nie wiem kiedy znalazłam się z dala od brzegu. Wokoło unosiła się delikatna mgiełka, okrywając wszystko jakby zwiewnym welonem.


W oddali ledwo majaczyły sylwetki sunących po śniegu narciarzy. Gdybym nie wiedziała, że pode mną jest woda, pomyślałabym, że to rozległa łąka otoczona prawie ze wszystkich stron lasem. Takie sprawiała wrażenie. Dzieci bawiły się, rzucając śnieżkami. Udało im się wciągnąć w zabawę rodziców. Inne kreśliły na śniegu różne zabawne napisy i figury. Miałam przy sobie aparat, toteż utrwaliłam tę cudowną zimową scenerię, którą teraz mogę tu pokazać.
Myślę, że przybliżyłam nieco to urokliwe miejsce wypoczynku tyszan. W ciągu dwóch najbliższych lat władze miasta mają zamiar przeprowadzić kompleksową rewitalizację Paprocan, dzięki której będą miały one do zaoferowania jeszcze lepsze warunki umożliwiające różnego rodzaju formy wypoczynku.
Pozostaje mi więc zaprosić nad jezioro ...